Pierwszego wieczora w Seattle trafiliśmy na spacerze na Torchlight Parade. Poczytajcie sobie o niej pod TYM linkiem, bo ja tego rozumem nie ogarnęłam.
Było na niej w zasadzie wszystko. Ale to wszystko. Dziesiątki platform udekorowanych na najróżniejsze sposoby - platformy bajkowe, sportowe, poświęcone różnym nacjom, wojsko, księżniczki, zwierzątka, kowboje, no wszystko. Mydło i powidło. Mieniło się w oczach.
Oczach przytłoczonych monstrualnym jet lagiem.
Tak serio - to było jak jakieś szalone majaki, halucynacje wariata. Minęłam to całe towarzystwo i uciekłam do hotelu, bo w tym potwornym zmęczeniu bałam się, że tracę zmysły.
Na trzeźwo pewnie nawet byśmy z chęcią dłużej popatrzyli, ale nawet dziecko nie było w stanie myśleć wtedy o niczym innym, niż OMINĄĆ TO I IŚĆ SPAĆ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz