czwartek, 16 lutego 2017

Nowojorskie wiewiórki.

Udostępnij ten wpis:
Bo wiewiórki są spoko.

A te w Nowym Jorku biegają stadami, są wielkie, można je karmić z ręki i obserwować godzinami.
W zeszłym roku spędziłam z nimi sporo czasu. Kupowaliśmy orzeszki (trzeba pamiętać, żeby były bez soli, bez cukru, no zwykłe takie) i szliśmy np. na Union Square. Tam siadałam sobie na ławce, a mój syn kucał przy niskiej barierce oddzielającej chodnik od trawników. Wiewiórkom to wystarczało, żeby przybiegły do wyciągniętej ręki po orzeszki. Tyle radości!

I patrzcie, to był koniec lutego. I słońce! :]



środa, 8 lutego 2017

Czy ktoś jeszcze pamięta?

Udostępnij ten wpis:
Jak wygląda słońce? Jak to jest, wyjść z domu bez kurtki, czapki, szalika i grubych spodni?
Próbuję sobie przypomnieć, ale ni chu chu...

Dzisiaj minus dziesięć, ale odczuwalna temperatura to chyba minus dwadzieścia. Jest przenikliwie zimno. Jest też pochmurno i ciemno. 

Wczoraj miałam taki moment, akt desperacji, że przejrzałam wszystkie loty z Krakowa do ciepłych miejsc. Wszystkie tanie linie, które w najbliższych dniach wylatują na południe. I prawie, prawie kupiłam wylot na dosłownie dwa dni, żeby się ogrzać, ale to byłoby kosztowne i bez sensu, zwłaszcza że rozpada mi się samochód (no dobra, trochę mu pomogliśmy ostatnio...), a wiosną lecimy do Hiszpanii i gotówka przyda się wtedy dużo bardziej. 

Jeszcze podobno tylko tydzień i wyjdzie trochę słońca. Ma być pięć stopni powyżej zera. Upał. Prawie upał. Trzymajcie kciuki, żebym dotrwała przy zdrowych zmysłach.

A tu dla przypomnienia - tak to powinno wyglądać. 
Dlaczego Słowianie nie osadzili się jakoś bardziej na południe? Pewnie im się nie chciało - z przepicia i lenistwa, warchołom jednym...





środa, 1 lutego 2017

Przyzywam.

Udostępnij ten wpis:
Kiedy zapowiedzieli odwilż, zalała mnie fala ulgi.
Ulga właśnie minęła, bo w poniedziałek wracają kilkunastostopniowe mrozy, a obecna odwilż wygląda mizernie, bo jest raptem zero stopni, a w nocy ma znowu sypać śnieg. Nie ma nadziei.
Wszyscy tu sczeźniemy.

Na dodatek nie ma już co jeść. Ziemniaki są już od dawna niejadalne, z zieleniny można kupić parę sałat z upraw hydroponicznych; no i marchew, jabłka, parę importowanych owoców egzotycznych.

Nic już nie smakuje, przednówek gorąco daje mi się we znaki. W nocy śniłam o porzeczkach, rano odliczałam, za ile miesięcy wyjeżdżamy do Hiszpanii (tam to mają pomidory! i melony!). Z nostalgią zerknęłam na puste grządki, zmrożone na kamień. Nieprędko rozmarzną na tyle, że posiać rzodkiewkę.

Zaświerzbiły mnie ręce na widok sekatora w szopie, do której poszłam, żeby zerknąć, gdzie są sanki. A kiedy wykładałam jabłka dla kosa, który zimuje na naszym podwórku, prawie zaczęłam rozgarniać śnieg, żeby sprawdzić, czy kocimiętki już kiełkują, co byłoby kompletnie bez sensu. Przy kompostowniku zauważyłam liczne ślady zajęcy, więc fusy po herbacie i skórki od bananów wyrzuciłam niżej niż zwykle; niech się nie męczą, bidaki. Widać przychodzą tu o świcie po nasze resztki.

Z rozpędu chciałam zamówić grządkę na truskawki, które w tym roku chcę dosadzić (moi chłopcy kochają truskawki), ale opamiętałam się, bo przecież i tak teraz nie przygotuję gruntu.

Wiem, że to nudne, to narzekanie, ale cóż. Jeszcze miesiąc. No, może dwa, prawda? Wytrzymacie.

Powspominajmy, tak powinno to wyglądać:









Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia