niedziela, 21 kwietnia 2013

Terra Natura - Benidorm. I FGV.

Udostępnij ten wpis:
Kolejna porażka hiszpańskich wakacji. Zoo Terra Natura w Benidormie. Warto było tylko przejechać się tramwajem.

Po Costa Blanca kursuje FGV - Ferrocarril de la Generalitat Valenciana. Tramwaj - pociąg. Czysty, szybki i śliczny. Kursuje z Alicante do Benidormu, a z Benidormu do Elche i jedzie cały czas wybrzeżem, dając szansę podziwiania niewiarygodnie pięknych widoków.
Wszystkie linie FGV jeżdżą co pół godziny. Podróż z Alicante do Benidormu trwa godzinę i jest to bardzo przyjemna godzina. Bilety (w bardzo przystępnych cenach) można kupić w automacie na stacji albo w automacie w pociągu i są ważne przez określoną ilość czasu od kupienia (nie od skasowania! tych biletów się nie kasuje). Kupuje się bilet na konkretną trasę/strefę. W jedną lub dwie strony. Nie warto nawet kombinować z innym transportem.

W każdym tramwaju jest pan tramwajowy, który pilnuje porządku, czasami (choć nie zawsze) sprawdza bilety, pomaga wsiadać niepełnosprawnym i takie tam. Bardzo pożyteczna funkcja, ale żaden z panów tramwajowych nie mówił po angielsku. Ba - nigdzie nie było informacji po angielsku na temat zniżek dla dzieci (ponieważ tramwajowy nie sprawdzał, czy mamy bilet dla dziecka, domyśliliśmy się, że dzieci nie płacą i - poza pierwszym razem - biletów dziecku nie kupowaliśmy), czy czegokolwiek. Automaty biletowe mają co prawda angielską wersję menu, ale tylko menu. Sekcja "info" nie zawiera po angielsku żadnej informacji.
Uwaga - po tym, jak wysiądziecie z pociągu na podziemnej stacji w Alicante, NIE WYRZUCAJCIE BILETU (ja robię to odruchowo - bilet nieważny, więc do kosza). Z jakiegoś powodu bilet jest potrzebny, żeby WYJŚĆ ze stacji. Nie, nie żeby wejść, bo wejść możecie bez biletu na innej stacji i kupić go w pociągu.

No więc - podróż do Benidormu była bardzo przyjemna, bo wyglądała mniej więcej tak:


Czas minął szybko, wysiedliśmy w Benidormie i - ekhm - to by było na tyle. Co prawda do wszystkich parków rozrywki w Benidormie można pojechać autobusem miejskim za darmo po okazaniu biletu na FGV, ale zorientowanie się, który z autobusów gdzie jedzie jest - delikatnie mówiąc - trudne (rozkłady jazdy są bardzo niejasne, a informacja jest tylko po hiszpańsku, oczywiście). No i nie jeżdżą one zbyt często. Za to za około 7 euro można wygodnie z całą rodziną dojechać taksówką zarówno do Mundomaru (Aqua Park - do dziś żałuję, że wybraliśmy zoo, a nie park wodny), jak i Terra Mitica (lunapark) czy Terra Natura (zoo).

Wybraliśmy Terra Natura, bo strona internetowa była zachęcająca, dziecko lubi zwierzątka i w ogóle - czemu nie, prawda? Przy kasach trochę nas cofnęło, bo cena było niepoważnie wysoka. Wstęp kosztował bardzo dużo, ale zapłaciliśmy, bo przecież skoro już jesteśmy...
Z powodu problemów komunikacyjnych (no english, no english) pani przy kasie wcisnęła nam opłatę za parking, z którego nie korzystaliśmy (zorientowałam się za późno, żeby się o to kłócić), ale nic to. Wchodzimy. Okazało się, że część parku jest w ogóle niedostępna (np. cała Aqua Natura) i w remoncie, a reszta może i była malownicza, ale za tą cenę to powinni dawać przy wyjściu tygrysa gratis.

Terra Natura, proszę:









piątek, 19 kwietnia 2013

Alicante - namurki i malarstwo roletowe. ;)

Udostępnij ten wpis:
Większość sklepów i restauracji w Alicante była zamyka na noc (bądź na zawsze, bo połowa była na sprzedaż - kryzys, kryzys...) roletami, na których rozwinęło się coś w rodzaju malarstwa roletowego. Nie mam zbyt wielu zdjęć, bo zbyt leniwa byłam, żeby robić za każdym razem fotkę, ale w zasadzie na większości było namalowane COŚ. Czasem mniejsze coś, czasem całkiem duże. Zazwyczaj kiczowate i urocze jednocześnie.

Namurki i malarstwo roletowe.










czwartek, 18 kwietnia 2013

Alicante - Playa de San Juan

Udostępnij ten wpis:
Alicante ma coś, co jest warte każdych pieniędzy. Żyłę złota. Plaże, mianowicie. Kilka plaż.

Kiedy dotarliśmy do hotelu i po porzuceniu walizek poszliśmy na miejską plażę u stóp góry z zamkiem świętej Barbary, byliśmy zachwyceni. Taka fajna plaża, czysty piasek, czysta woda, no czad. A do tego jeszcze nie sezon (dla Hiszpanów, bo oni Bałtyku latem nie widzieli, więc nie mają pojęcia, że ich morze JUŻ w marcu jest wystarczająco ciepłe), więc bez tłoku (chociaż w Wielkanoc połowa plaży, przyznaję, była zajęta przez panie topless - jakaś tradycja, czy coś?). Przesiedzieliśmy tam cały wieczór, gapiąc się na wodę i piach, napawając się brakiem śniegu i szumem morza, a dziecko chlapało się w wodzie.

Parę dni później wybraliśmy się absolutnie genialnym tramwajem (o nim później) na plażę San Juan. Tam opadły nam szczęki. TAK! Tam wrócimy. Tam można polecieć choćby na weekend, żeby tylko pobyć, zamoczyć się i położyć na piasku.
Woda tak turkusowa, że aż niemożliwe, że jest prawdziwa.
W tle góry. Piasek miękki, a plaża szeroka, czysta (wszystkie plaże są przez pół nocy przesiewane i wygładzane przez specjalne maszyny - każdego ranka są równiutkie i posprzątane) i ciągnąca się kilometrami. Co krok plac zabaw (oczywiście) i mnóstwo, ale to mnóstwo muszelek na brzegu (raj dla dziecka - mam teraz na parapecie pełen słoik). Na dodatek plaża była niemal pusta. Wiecie, jakie to uczucie, usiąść pod palmą na pustej plaży i patrzeć w ciszy na takie widoki? Ja wiem.






środa, 17 kwietnia 2013

Castillo San Fernando

Udostępnij ten wpis:
Twierdza San Fernando w Alicante, czyli jedno z dwóch miejsc (o drugim napiszę kiedy indziej) na które po prostu szkoda czasu.

Po obejrzeniu zjawiskowego zamku Santa Barbara postanowiliśmy zrobić sobie długi spacer do twierdzy San Fernando, chociaż mieści się ona w mało interesującym miejscu, obok parku (który dla mnie był kompletnie nieinteresujący), w dzielnicy zdecydowanie nieturystycznej (dużo niewysokich bloków, zapuszczone budynki na sprzedaż - jak w całym Alicante, którego kryzys nie omija - pozamykane sklepy z brudnymi roletami, ściany wysprejowane jak na krakowskim Bieżanowie - te klimaty). 

Jedynie dziecko miało z tej wycieczki frajdę, bo place zabaw są nie tylko co krok, ale też są wymuskane i pełne dzieci, więc robiliśmy dużo postojów.

Po dotarciu do celu naszym oczom ukazał się zameczek na wzgórzu, z daleka całkiem malowniczy. 


Podeszliśmy bliżej - place zabaw (oczywiście), ładne i dość zadbane roślinki na zboczu, świetnie. No to wchodzimy.






I to były te najbardziej interesujące fragmenty. Trzeba się pilnować, bo barierek nie ma, oczywiście; trochę przepaść, wszędzie - oględnie mówiąc - syf i melina. Nie zrobiłam zdjęcia "dziedzińca", bo nie było sensu. Brudne klepisko, wysprejowany murek, nic. Widok, jak widok. Morze i bloki. Po zwiedzaniu prześlicznego zamku Santa Barbara szczególnego wrażenia nie mógł zrobić.


I tak o. Nie idźcie tam. Nie ma po co.

Tym razem to już na serio.

Udostępnij ten wpis:
Za chwilę wrócę do zdjęć z Hiszpanii, ale muszę, muszę, bo wiosna przyszła na dobre.





Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia