Wybraliśmy się do Cicely. A właściwie do Roslyn, które zostało na Cicely przerobione na potrzeby serialu. Pojechanie tam było moim priorytetem podczas tego wypadu do Seattle, bo mam do "Przystanku Alaska" stosunek bardziej, niż entuzjastyczny. Ten wypad, to było jedno z najzabawniejszych doświadczeń w moim życiu. :D
Poznajecie? :)
A poza tym to Roslyn jest po prostu zwykłym miasteczkiem. Bardzo urodziwym, na skraju lasu, z górniczą przeszłością. Takie o. Niby nic, a jednak. Sympatyczne miejsce.
Ach, prawie zapomniałam, totem też jest...
:)
Przystanku Alaska nie oglądałam (za młoda byłam jak leciał w TV), ale jest na mojej liście. Za to zupełnie nieświadomie odwiedzilam Rosylin w drodze powrotnej z gór (mam fiola na punkcie kawy a tamtejsza ponoć najlepsza w okolicy). No popatrz, jak to co krok można nieświadomie sie na perelke natknąć;)
OdpowiedzUsuńSkandal! Jak można nie znać "Przystanku Alaska"?! ;)
UsuńTo obejrzeć po prostu trzeba. Aczkolwiek chyba jest dość specyficzny i lekko absurdalny, więc jeśli ktoś nie jest przygotowany na brak akcji i raczej dziwny humor, to może się rozczarować.
Kawy w Roslyn Cafe nie wypiliśmy, bo było za mało czasu tego dnia, niestety.