poniedziałek, 19 lutego 2018

Titanic - wystawa.

Udostępnij ten wpis:
Mój syn uwielbia Titanica - temat, film, wszystko. Był okres, że oglądał Kate i Leonarda regularnie. Ten zapał już minął, ale zainteresowanie katastrofą pozostało. Kiedy ogłoszono, że do Krakowa przyjedzie wystawa wyłowionych z Titanica rzeczy, postanowiłam dziecku sprawić frajdę, chociaż sama miałam poważne wątpliwości - te objazdowe wystawy zwykle są po prostu słabe. No ale wiecie, ferie są, jakieś atrakcje warto zapewnić.

Kupiłam bilety, zgrzytając zębami, bo ceny biletów są wysokie (50 zł. normalny, 35 zł. ulgowy), ale znowu - ferie, dziecko, te sprawy. Robiono wokół wstępu wielkie halo, więc kupiłam bilety na konkretną godzinę, z góry, stawiłam się punktualnie i wiecie co? Bez sensu, bo przy kasie pustki, a wejścia są cały czas, a nie tylko o określonych godzinach. Można spokojnie przyjść z marszu.

Nic to jednak, chodźmy.



Kolejną wpadką było to, że nie wzięłam aparatu, bo w opisie wystawy było wyraźnie napisane, że nie wolno fotografować, podczas gdy przy wejściu powiedziano nam, że jak najbardziej, można, byle bez lampy. Tak więc nie mam dla Was ciekawych zdjęć, bo na wystawie było bardzo ciemno i komórka nie dawała rady osiągnąć ostrości, stąd fatalna jakość tego, co tu Wam pokazuję. Niemniej uznałam, że wrażenia Wam opiszę, gdyby ktoś się chciał wybrać.

W Krakowie wystawa jest w dawnym Hotelu Forum, co jest o tyle fajną lokalizacją, że można pod same drzwi podjechać autem (parking 3 zł. za godzinę). Ma to znaczenie zimą, zwłaszcza dla mnie obecnie, bo z trudem dochodzę do siebie po chorobie i tramwaje nie są mi obecnie zalecane. :) Przed wystawą i na jej terenie są toalety, a przy wejściu jest szatnia, a obsługa jest bardzo miła. Tutaj nie mam zastrzeżeń.





Przy wejściu każdy dostaje audioprzewodnik, który gorąco polecam używać. Opisy w nim są bardzo ciekawe i prowadzą przez wystawę budując atmosferę i dostarczając informacji (na przykład na temat tego, jak działała kanalizacja na statku ;) - serio ciekawe rzeczy). Mój syn, podobnie jak my, rodzice, wysłuchiwał wszystkiego z autentycznym zaciekawieniem.

Każdy dostaje też na wstępie "kartę pokładową" z danymi losowego pasażera. Pod koniec może na wielkiej liście sprawdzić, czy "jego" pasażer przeżył katastrofę. Nieco krypne, ale hej, w sumie dość ciekawe rozwiązanie, zwłaszcza dla młodych zwiedzających.



Każdy z nas wylosował innego pasażera. I tak się złożyło, że "nasi" akurat przeżyli. ;)

Wystawa prowadzi nas chronologicznie przez rejs, po drodze pokazując wyłowione skarby z ciekawymi, krótkimi opisami. Można obejrzeć też rekonstrukcje korytarzy, kajut, czy niektórych detali, aczkolwiek dla mnie najciekawsze były przedmioty osobiste pasażerów. Poruszające te drobiazgi - oprawki okularów, biżuteria, gumowce kogoś z obsługi statku. Działały na mnie te drobnostki bardziej, niż kawałki samego okrętu.





Wystawa jest autentycznie ciekawa, co mnie bardzo zdziwiło, bo mój sceptycyzm sprawił, że wchodziłam nastawiona na straszną komerchę i dwa eksponaty na krzyż, a tu było ich całkiem sporo i miały rzetelne opisy (po polsku i angielsku). Nie żałuję, że poszłam. Ba, chyba obejrzę sobie znowu z dzieckiem Titanica. :D

Pod sam koniec wystawy jest ewidentnie najsłabszy kawałek wystawy, czyli salka poświęcona "Titanicowi" Camerona. Zdołali z planu filmowego wyrwać dwa eksponaty i ustawić durną rufę do robienia zdjęć w stylu "I'm the king of the world", ale cóż, nie można mieć wszystkiego. ;)



Jest tam też jedno kuriozum pośród plansz z informacjami o filmach, katastrofach morskich i innych takich - plansza z... historią klubu piłkarskiego Wisła. :D Domyślam się, że musieli mieć jakiś wkład sponsorski, bo inaczej sobie tego wytłumaczyć nie potrafię. ;)

W każdym razie - jeśli interesuje Was temat - ta wystawa nie jest wcale złym pomysłem. :) Chyba nawet polecam, choć sama nie wierzę, że to piszę. :D

czwartek, 1 lutego 2018

Zapowiedź.

Udostępnij ten wpis:
Jeszcze tylko luty, mówię Wam. Jeszcze tylko luty i będzie można myśleć o tym, że się z domu wyjdzie. Że błoto wyschnie. Że będzie jakby lepiej. Koniec tej hibernacji głupiej.

Na blogu też marazm, bo nie da się inaczej, ale mam już niewielkie plany. Wiosną Majorka, więc będzie na co popatrzeć i o czym opowiedzieć. Póki co jedyne, co mogę pokazywać, to zdjęcia śpiących na sofie kotów. Są ładne, owszem, ale ileż można.

Styczeń minął, po świętach już nie ma śladu. Krety zrujnowały podwórko, zima rujnuje nastrój. Mróz bym zniosła, ale to błoto, temperatury oscylujące wokół zera i zimne deszcze, to dla mnie za wiele, bo nie da się wyjść na spacer. O smogu nawet nie wspominam, bo nie chcę się denerwować. 

Trzymajmy kciuki za zieleń. 

Zdjęcie cyknięte przez mojego męża. Poranki na wsi zimą bywają bardzo urocze, ale jednak już wystarczy. Czekamy na wiosnę. :)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia