Po obejrzeniu zjawiskowego zamku Santa Barbara postanowiliśmy zrobić sobie długi spacer do twierdzy San Fernando, chociaż mieści się ona w mało interesującym miejscu, obok parku (który dla mnie był kompletnie nieinteresujący), w dzielnicy zdecydowanie nieturystycznej (dużo niewysokich bloków, zapuszczone budynki na sprzedaż - jak w całym Alicante, którego kryzys nie omija - pozamykane sklepy z brudnymi roletami, ściany wysprejowane jak na krakowskim Bieżanowie - te klimaty).
Jedynie dziecko miało z tej wycieczki frajdę, bo place zabaw są nie tylko co krok, ale też są wymuskane i pełne dzieci, więc robiliśmy dużo postojów.
Po dotarciu do celu naszym oczom ukazał się zameczek na wzgórzu, z daleka całkiem malowniczy.
Podeszliśmy bliżej - place zabaw (oczywiście), ładne i dość zadbane roślinki na zboczu, świetnie. No to wchodzimy.
I to były te najbardziej interesujące fragmenty. Trzeba się pilnować, bo barierek nie ma, oczywiście; trochę przepaść, wszędzie - oględnie mówiąc - syf i melina. Nie zrobiłam zdjęcia "dziedzińca", bo nie było sensu. Brudne klepisko, wysprejowany murek, nic. Widok, jak widok. Morze i bloki. Po zwiedzaniu prześlicznego zamku Santa Barbara szczególnego wrażenia nie mógł zrobić.
I tak o. Nie idźcie tam. Nie ma po co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz