czwartek, 18 kwietnia 2013

Alicante - Playa de San Juan

Udostępnij ten wpis:
Alicante ma coś, co jest warte każdych pieniędzy. Żyłę złota. Plaże, mianowicie. Kilka plaż.

Kiedy dotarliśmy do hotelu i po porzuceniu walizek poszliśmy na miejską plażę u stóp góry z zamkiem świętej Barbary, byliśmy zachwyceni. Taka fajna plaża, czysty piasek, czysta woda, no czad. A do tego jeszcze nie sezon (dla Hiszpanów, bo oni Bałtyku latem nie widzieli, więc nie mają pojęcia, że ich morze JUŻ w marcu jest wystarczająco ciepłe), więc bez tłoku (chociaż w Wielkanoc połowa plaży, przyznaję, była zajęta przez panie topless - jakaś tradycja, czy coś?). Przesiedzieliśmy tam cały wieczór, gapiąc się na wodę i piach, napawając się brakiem śniegu i szumem morza, a dziecko chlapało się w wodzie.

Parę dni później wybraliśmy się absolutnie genialnym tramwajem (o nim później) na plażę San Juan. Tam opadły nam szczęki. TAK! Tam wrócimy. Tam można polecieć choćby na weekend, żeby tylko pobyć, zamoczyć się i położyć na piasku.
Woda tak turkusowa, że aż niemożliwe, że jest prawdziwa.
W tle góry. Piasek miękki, a plaża szeroka, czysta (wszystkie plaże są przez pół nocy przesiewane i wygładzane przez specjalne maszyny - każdego ranka są równiutkie i posprzątane) i ciągnąca się kilometrami. Co krok plac zabaw (oczywiście) i mnóstwo, ale to mnóstwo muszelek na brzegu (raj dla dziecka - mam teraz na parapecie pełen słoik). Na dodatek plaża była niemal pusta. Wiecie, jakie to uczucie, usiąść pod palmą na pustej plaży i patrzeć w ciszy na takie widoki? Ja wiem.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia