Park rozrywki wciąż zamknięty, cisza, spokój. Jedna otwarta knajpa, do której poszliśmy coś zjeść. I malutkie oceanarium (o nim później). Pomost, na którym można było się położyć w słońcu, posłuchać szumu wody. Dziecko ganiało leniwe mewy i rzucało kamykami do wody.
Tak blisko głośnego, nieznośnego miasta, na dodatek można tam dojechać wygodnie metrem w zasadzie niemal na samą plażę. Przejazd metrem przez pół Manhattanu i Brooklyn zajął nam jakieś 45 minut, pod koniec byliśmy już sami w wagonie.
Popatrzcie. Tak tam jest błogo.
Cudnie... Prawie jak na plaży w Sopocie. ;-)
OdpowiedzUsuń