poniedziałek, 30 czerwca 2014

Długa podróż z dzieckiem.

Udostępnij ten wpis:
Dzisiaj temat, który obiecałam kilka postów temu. I temat, który często jest poruszany, kiedy ktoś wybiera się w pierwszą/jedną z pierwszych długich podróży z dzieckiem. A także temat, który został już omówiony w milionie miejsc, ze wszystkich możliwych stron, ale i tak często ktoś mnie pyta, co zabrać ze sobą do samolotu na podróż z dzieckiem.

Przed nami kolejna wyprawa - kilkanaście godzin w samolocie. I to podróż trwająca od rana do nocy, więc jej nie prześpimy, żeby było łatwiej. Nie pierwsza to nasza podróż, więc postanowiłam pokazać, w ramach podpowiedzi dla zainteresowanych, jak się na nią - pomni własnych doświadczeń z poprzednich lat, z podróży krótkich i długich - przygotowaliśmy. Wersja dla dzieci, powiedzmy, od pięciu lat wzwyż. :)

Kiedy nasza podróż ma trwać raptem 3-4 godziny, nie szykujemy się aż tak. Wystarcza nam książka, tablet i dobry nastrój. Z dużym dzieckiem łatwo się podróżuje na krótkie dystanse. Nie pakujemy się też nadmiernie, nie bierzemy do walizki połowy domu na wszelki wypadek (inaczej sprawa się przedstawia, kiedy podróżuje się z niemowlęciem, ale o tym dzisiaj nie będzie). Kiedy jednak musimy spędzić cały dzień w fotelu, bez możliwości wyskoczenia do sklepu i dokupienia tego, czego nam zabrakło, sprawia przedstawia się inaczej.

Podstawą są umilacze czasu. Mamy na przykład magiczne pudełko, które jest jednocześnie planszą do gry w Chińczyka. Jest nieduże i pojemne. Trzyma w ryzach kostkę w kapsule (nie ucieknie nam i się nie zgubi pod siedzeniami), pionki, notesiki do gry w statki (i dwa małe ołówki), karty do gry w Piotrusia, zwykłe karty do gry (tyle możliwości, tyle gier!) i mini karty do gry w Uno (dostaliśmy je kiedyś w restauracji w Monachium i przydają się nam bardzo w podróży - nie wiem, czy da się kupić taką mini wersję, ale zwykła też nie zajmuje wiele miejsca).



Poza tym mamy ze sobą, oprócz obowiązkowego Kindla z książkami i tabletu (którego bateria i tak nie wystarczy na cały dzień ;)) małe szachy, planszę do warcabów z jednej strony, a do młynka z drugiej (kupiliśmy podróżne warcaby i młynek, dokupiliśmy małe pionki szachowe, więc mamy kilka gier w jednym pudełku), które można by pewnie upchnąć do pudełka z kartami, ale celowo biorę je w osobnym pojemniku, bo potrzebuję jeszcze czegoś na inne drobiazgi - resoraka, wykręcane kredki (nie trzeba temperować!), małą gierkę zręcznościową i garść klocków Lego.



Mamy też ze sobą mały, prosty znikopis - szybko się psuje, ale kosztuje cztery złote i spokojnie wytrzyma kilka podróży, a można na nim zapisywać na przykład punktację w grach, czy inne tymczasowe notatki, które szybko można zmazać; na dodatek taki znikopis jest malutki i lekki jak kartka papieru.

Poza książkami na Kindlu, bierzemy też kilka komiksów, jakieś łamigłówki logiczne i Dobble.



To wszystko - wraz z dużą poduszką typu rogal (linie lotnicze na trasach długodystansowych dają poduszki, ale są to zwykle płaskie jak naleśniki, tycie poduszeczki, które niewiele zmieniają, jeśli chodzi o komfort, więc wozimy swoją, z wypełnieniem z silikonowych kuleczek) - mieści się w jednej połówce walizki Trunki.


Do drugiej połowy pakujemy ubranie na zmianę (na długi lot przebieramy się w wygodne, miękkie ciuchy, na przykład dresy - no i dobrze mieć coś na zmianę w razie polania się wodą na przykład, żeby nie lecieć w mokrych ciuchach dwanaście godzin ;)), pudełko z przekąskami (wędkarskie pudełko z przegródkami, do którego można włożyć osobno żelki, chrupki śniadaniowe, rodzynki, suszone jabłka, m&msy i tak dalej), kupioną po odprawie wodę (owszem, w samolotach regularnych linii na długich trasach nikt wody nie żałuje, ale lubię i tak mieć swoją, żeby za każdym razem nie wołać obsługi), mokre chusteczki (przydają się do wielu rzeczy, mimo dostępności łazienki - żeby nie latać do toalety na każde wytarcie rąk po czekoladce) i ulubionego pluszaka.

Tak wyposażeni możemy lecieć cały dzień. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia