środa, 1 lutego 2017

Przyzywam.

Udostępnij ten wpis:
Kiedy zapowiedzieli odwilż, zalała mnie fala ulgi.
Ulga właśnie minęła, bo w poniedziałek wracają kilkunastostopniowe mrozy, a obecna odwilż wygląda mizernie, bo jest raptem zero stopni, a w nocy ma znowu sypać śnieg. Nie ma nadziei.
Wszyscy tu sczeźniemy.

Na dodatek nie ma już co jeść. Ziemniaki są już od dawna niejadalne, z zieleniny można kupić parę sałat z upraw hydroponicznych; no i marchew, jabłka, parę importowanych owoców egzotycznych.

Nic już nie smakuje, przednówek gorąco daje mi się we znaki. W nocy śniłam o porzeczkach, rano odliczałam, za ile miesięcy wyjeżdżamy do Hiszpanii (tam to mają pomidory! i melony!). Z nostalgią zerknęłam na puste grządki, zmrożone na kamień. Nieprędko rozmarzną na tyle, że posiać rzodkiewkę.

Zaświerzbiły mnie ręce na widok sekatora w szopie, do której poszłam, żeby zerknąć, gdzie są sanki. A kiedy wykładałam jabłka dla kosa, który zimuje na naszym podwórku, prawie zaczęłam rozgarniać śnieg, żeby sprawdzić, czy kocimiętki już kiełkują, co byłoby kompletnie bez sensu. Przy kompostowniku zauważyłam liczne ślady zajęcy, więc fusy po herbacie i skórki od bananów wyrzuciłam niżej niż zwykle; niech się nie męczą, bidaki. Widać przychodzą tu o świcie po nasze resztki.

Z rozpędu chciałam zamówić grządkę na truskawki, które w tym roku chcę dosadzić (moi chłopcy kochają truskawki), ale opamiętałam się, bo przecież i tak teraz nie przygotuję gruntu.

Wiem, że to nudne, to narzekanie, ale cóż. Jeszcze miesiąc. No, może dwa, prawda? Wytrzymacie.

Powspominajmy, tak powinno to wyglądać:









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia