Bo wiewiórki są spoko.
A te w Nowym Jorku biegają stadami, są wielkie, można je karmić z ręki i obserwować godzinami.
W zeszłym roku spędziłam z nimi sporo czasu. Kupowaliśmy orzeszki (trzeba pamiętać, żeby były bez soli, bez cukru, no zwykłe takie) i szliśmy np. na Union Square. Tam siadałam sobie na ławce, a mój syn kucał przy niskiej barierce oddzielającej chodnik od trawników. Wiewiórkom to wystarczało, żeby przybiegły do wyciągniętej ręki po orzeszki. Tyle radości!
I patrzcie, to był koniec lutego. I słońce! :]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz