Przyznaję, że nie rozumiem tzw. sztuki współczesnej. Zatrzymałam się gdzieś na dwudziestoleciu międzywojennym i nie potrafię fascynować się niczym nowszym. MOCAK jest takim miejscem, do którego wchodzę niepewnie, a w środku czuję się, jakby ktoś sobie ze mnie robił jaja. Staję przed rzędem postumentów, na których stoją ogórki (ja sobie tego nie wymyśliłam, to jedna z aktualnych wystaw) i nie wiem, co powinnam zrobić. Zachwycić się? Wzruszyć? Zjeść?
Idę dalej i nadal nie wiem - czy to, że ktoś na podłodze poukładał kamienie, to element ekspozycji, czy zostało im z budowy? Czy pani, która na ekranie tarza się nago w farbie, coś oznacza, czy po prostu obsługa muzeum puszcza sobie jakiś film za filarkiem?
Nie znam się nic a nic i pewnie znawcy stwierdzą, że zwyczajnie bluźnię.
Jedna rzecz jest dobra - budynek MOCAKu. Piękny przykład współczesnej architektury. O. Powiedziałam coś dobrego. I jeszcze podobały mi się zdjęcia płaczących prezydentów, bo przynajmniej wiedziałam, o co chodzi.
Za to zdjęcie pana, który z gołym tyłkiem przywarł do muru - tego już nie załapałam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz