czwartek, 19 maja 2016

Metropolitan Museum of Art. Część pierwsza.

Udostępnij ten wpis:
Oto znalazłam się w raju. Nawet mój ośmioletni syn przyznał, że podobało mu się bardziej, niż w Muzeum Historii Naturalnej. Trwaliśmy oboje w zachwycie przez wiele godzin. Dla mnie to drugi Luwr. Ja po prostu muszę, MUSZĘ tam kiedyś wrócić.

A teraz sprawy formalne - opłata za wstęp jest dobrowolna (zapłaciłam, bo obowiązkowa szatnia była darmowa i obsługiwana z uśmiechem :P), więc można nie płacić nic, jeśli kogoś nie stać. Albo zapłacić np. dolara. Sugerowana cena wstępu oscyluje w okolicach 20$ (totalnie warto).

Muzeum jest olbrzymie, jasne i na pewno nie zobaczyłam wszystkiego. Dostępne darmowe mapki są umiarkowanie przejrzyste i łatwo się pogubić, ale należy się cieszyć tym faktem - zgubienie się w MET prowadzi tylko do dobrych rzeczy.
Na terenie muzeum dostępne jest darmowe i przyzwoitej jakości wifi, więc fajna byłaby jakaś appka z nawigacją wewnątrz muzeum, ale chyba nic takiego nie ma (ja nie znalazłam).

Niestety przez wiele godzin zwiedzania nie ma gdzie odpocząć i coś zjeść, bo nieliczne wewnętrzne, malutkie knajpy są horrendalnie drogie (i zawsze stoi do nich olbrzymia kolejka). Sklep muzealny (uwielbiam sklepy muzealne) jest pełen fantastycznych przedmiotów, ale ceny też są bardzo wysokie. Jednakowoż bardzo dobrej jakości przewodnik po najciekawszych arcydziełach nie kosztował dużo i zdecydowanie warto go kupić.

Pierwsza porcja zdjęć:











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia