W sobotę wybraliśmy się na Wianki. Przynajmniej taki był główny cel, ale ponieważ zaczęliśmy dzień od śniadania w Folii na Rynku (ceny przystępne, kanapki niezłe byłyby, gdyby nie oszczędzali na składnikach - na przykład drobiowa szynka zamiast wieprzowej ;)), więc nie mogliśmy przejść obojętnie obok zlotu starych Fiatów Topolino (i kilku innych na doczepkę), który odbywał się pod Ratuszem.
Całe szczęście, że przynajmniej to było ciekawe, bo Wianki w tym roku okazały się bardzo, ekhm, budżetowe. Organizatorzy postawili na konferansjera, który zasadniczo niekoniecznie łapał, że to środek dnia i pełno jest wkoło dzieci, bo ze wszystkich głośników leciał jego głos - entuzjastyczny bardzo. Głos ekscytował się inscenizacją procesu sztucznej czarownicy i z lubością opisywał wyrywanie sutków, płynące z nich czarne mleko, miażdżenie kości i takie tam. Tłum się radował, a mnie mdliło - nie dlatego, że jestem szczególnie wrażliwa, ale dlatego, że zrobiono z tej imprezy jakiś obleśny jarmark dla świrów, kompletnie bez pomyślunku i rozumu. A szkoda, bo pamiętam dwa i trzy lata temu, że bawiliśmy się z dzieckiem znakomicie. No ale.
Topolino były fajne.
I papamobile na deser: ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz