sobota, 19 października 2019

Długi wpis górski.

Udostępnij ten wpis:
Mogłabym ten wpis podzielić na dwie części, ale uznałam, że tym razem będzie po prostu dużo na raz. ;)

Październik nas rozpieszcza. Jest wspaniale, ciepło, słonecznie. Pogoda perfekcyjna. Nie za zimno, nie za gorąco. Smog pojawia się rzadko, nawet obowiązkowych jesiennych mgieł nie było jeszcze w tym roku. Cudowność. Tym bardziej więc mnie nosi. Pojechałabym gdzieś, poszła, cokolwiek. Ale nie ma na to zwykle czasu.

W miniony weekend, ten wyborczy, w piątek podjechaliśmy po syna o piętnastej i spod szkoły udaliśmy się prosto do Zakopanego. 

Wyjazd z miasta na południe zawsze ma piękne widoki.

Pomysł na Zakopane był bardzo spontaniczny, urodził się dwa dni wcześniej i wyniknął głównie z tego, że chciałam jechać do Krynicy, ale nie było miejsc noclegowych w preferowanych przeze mnie miejscach. Zakopane uznałam za wyjście awaryjne, bo ja tam zwyczajnie nie jeżdżę, ponieważ w wysokim sezonie przerażają mnie tłumy i korki, a poza sezonem jest zwykle po prostu dla mnie za zimno (a na nartach nie jeżdżę). Większość szlaków jest też dla mnie za trudna.




Na dodatek ja nie chodzę po górach. Dolinki tak, niskie górki w Beskidach/Pieninach, na które można wjechać kolejką, a zejść pieszo - proszę bardzo, ale Tatry to dla mnie za wysokie (hłe hłe) progi. Nie mam zdrowia. Ale przecież, pomyślałam (i zasięgnęłam rady kogoś, kto Tatry zna sto razy lepiej ode mnie) istnieje na przykład Chochołowska, a po dwóch dniach się zwinę, zanim się zmęczę, więc niech i tak będzie.

Wynajęłam hotel z basenem, bo pływać lubimy wszyscy, a w razie niepogody będzie co robić, zamiast leżenia, i pojechaliśmy. I nie, nie było wielkich korków. Vivat październik! (No dobra, w niedzielę wyborczą po południu było podobno piekło, ale my wyjechaliśmy rano.)



Nie miałam ambitnych planów - Chochołowska, Gubałówka, baranina, kwaśnica. Może coś jeszcze, o ile kondycja pozwoli (nie pozwoliła, nie szkodzi).

W sobotę rano podjechaliśmy na parking przy wejściu do TPN przy szlaku do Chochołowskiej. Uwaga praktyczna - olać naganiaczy, pojechać do samego końca, po co dokładać sobie drogi, szlak i tak ma 10 km w jedną stronę (kawałek - ten asfaltowy - można podjechać czymś w rodzaju ciuchci ciągniętej przez traktor i następnym razem tak zrobię, żeby się nie wykończyć ;)).

Na końcu szlaku czeka schronisko z jedzeniem i bacówka z oscypkami, co jest nagrodą wyjątkowo udaną. Zjedliśmy WSZYSTKO i zeszliśmy. W drugą stronę lekko z górki, więc poszło szybciej, ale i tak wieczór już spędziliśmy jedząc i leżąc (a mój syn pognał popływać, jakby mu było mało ruchu).

Ludzi na szlaku nie było dużo. Rano w zasadzie niemal wcale, z czasem ich przybywało, ale przy schronisku były wolne miejsca przy stołach, przy których można zjeść. :)









W niedzielę rano wjechaliśmy jeszcze tylko na Gubałówkę funikularem. Brak kolejek, a na górze wszystko - tzn. knajpy - otwierało się dopiero o dziesiątej, więc nie było nawet możliwości wypicia kawy. Szkoda, bo widoki zacne, a my spieszyliśmy się na wybory. Chcieliśmy wyjechać na tyle wcześnie, żeby nie utknąć na zakopiance. Jak się potem okazało - bardzo słusznie, bo korek rano był tylko na nowym odcinku w Rabce (godzina stania).




I tak o. Przekonałam się do Zakopanego (nadal wyłącznie poza sezonem wchodzi w grę), pewnie wrócę. W hotelu dostaliśmy lepszy pokój (z balkonem, z widokiem na Giewont), który umilił nam popołudnie z książką, w słoneczku. Ach i och.

Szkoda tylko, że PiS wygrał...

poniedziałek, 7 października 2019

Pompeje w Muzeum Archeologicznym w Krakowie.

Udostępnij ten wpis:
Kiedy zapowiedziano, że Neapol wypożyczy Krakowowi parę artefaktów pompejańskich, byłam pewna, że będzie to pewnie kilka niezbyt znaczących ogryzków, ale takich, które i tak będzie warto obejrzeć. Taki jest problem z wypożyczaniem obiektów między muzeami - nigdy, albo niemal nigdy, nie są wypożyczane rzeczy najcenniejsze, bo przecież żadne muzeum się nie zamknie na parę miesięcy tylko dlatego, że jego najciekawsze zbiory są na wycieczce.

Nie szkodzi jednak, bo doceniam każdą szansę poszerzenia horyzontów i zobaczenia czegoś, czego być może inaczej bym nie obejrzała (parę lat temu poważnie rozważałam wycieczkę do Pompejów, ale nie doszła do skutku).

Krakowska wystawa nie jest wielka, ale daje zwiedzającym bardzo ciekawy obraz miasta, które - zanim umarło - miało fascynujące życie. Miasta o bogatej kulturze, interesującej historii. Miasta, które wydało na świat dzieła sztuki, w którym prowadzono kampanię wyborczą (urocze są wystawione na wystawie wyborcze grafitti), w którym leczono chorych (wziernik dopochwowy z 1 w. n.e. przyprawia o dreszcze, ale jednocześnie zadziwia precyzją i pomysłowością) i uprawiano nierząd. W sumie część o samym wybuchu wulkanu i wykopaliskach była dla mnie najmniej interesująca, bo życie ciekawiło mnie bardziej, niż śmierć.






Wziernik ginekologiczny.

Dzwonek w kształcie penisa z części wystawy poświęconej domowi publicznemu - teoretycznie jest to część oznaczona znaczkiem "tylko dla dorosłych", ale nie ma tam nic, poza łóżkiem, figurkami i rysunkami penisów. Trzy obiekty na krzyż. Zdecydowanie oddzielenie tych kilku artefaktów kurtyną jest raczej wynikiem pruderii, niźli czegokolwiek innego. W każdym muzeum sztuki starożytnej, także w Luwrze, można zobaczyć dużo bardziej obsceniczne rzeczy, a nikt dzieciom oczu nie zasłania. ;) 


Jak będziecie w pobliżu, to pójdźcie zwiedzić. :) Wystawa będzie w Krakowie do marca.

niedziela, 6 października 2019

Gladiatorzy w Krakowie.

Udostępnij ten wpis:
Do Krakowa przyjechała wystawa z artefaktami z Pompejów. Z okazji jej otwarcia zaproszono na występy grupę rekonstrukcyjną z Węgier - Collegium Gladiatorum. ;) Śmiesznie trochę, ale cenię sobie ludzi, którzy mają szurnięte hobby, więc popatrzyliśmy trochę, jak panowie (i panie!) naparzali się zdecydowanie groźną bronią w skąpych, jak na krakowski październik, strojach. Na wystawie, rzecz jasna, też byliśmy, ale napiszę o niej w kolejnym poście. :)
















Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia